Prolog
Lipsk, kwiecień 1995 r.
Gorące, wiosenne popołudnie. Z nieba lał się wyjątkowy, jak na tę porę roku żar. Na podwórku przed domem w niedużej wiosce oddalonej o piętnaście kilometrów od Magdeburga bawią się dwaj bliźniaczo do siebie podobni chłopcy.
Nic nie wskazuje na to, że w ich domu rodzinnym rozgrywa się tragedia dla sześcioletnich dzieci.
Zbyt zajęci sobą nie słyszą wrzasków matki, a może już do nich przywykli?
***
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że tak na dłuższą metę się nie da?! - wrzeszczała poirytowana Simone, patrząc złowrogo na męża.
- Robię ile mogę. Zaharowuję się na tych tirach, żeby zapewnić WAM godziwy byt!- A i tak niebawem wyrzucą nas na bruk! Tak nie da się żyć na dłuższą metę! Mam tego dość, Jörg. Chcę rozwodu. - rzuciła beznamiętnie.
- Chcesz? A proszę bardzo! Spieprzaj z życia mojego i chłopców! Myślisz, że nie wiem o Twoich romansach? - mężczyzna wściekł się nie na żarty.
- Jakich znowu romansach?! Na głowę upadłeś?! - zacietrzewiła się.
- A ten cały Berger?!
Kobieta pobladła.. Skąd wiedział? Przecież z Liamem tak bardzo starali się ukryć powiązania..
- Spakuj się i zniknij z naszego życia. Natychmiast! - wrzasnął na nią, wskazując jednocześnie drzwi. Miał żal do żony o to, że tak perfidnie go oszukiwała.
- A dzieci? Co z chłopcami? - spytała łzawie.
- Bill zostaje tutaj. Umrze z żalu, jeśli będzie musiał się wyprowadzić. Kocha ten dom. Tom z resztą też.. - mężczyzna starał się nieco uspokoić nerwy, by dogadać szczegóły związane z ich wspólnymi dziećmi.
- Nie chcę stracić ich obu, proszę. Pozwól mi chociaż zabrać Toma.. - szepnęła gotowa w try miga spakować siebie i starszego z synów.
Berlin, wrzesień 1996 r.
Siedmioletni chłopiec pomachał mamie z łezkami w oczach. Nie chciał, żeby zostawiała go w tym obcym, strasznym miejscu.
- Kiedyś po ciebie wrócę. Obiecuję. - wyszeptała tuląc go do swojego serca z całych sił.
Gdyby nie to, co działo się w jej życiu, nigdy nie oddałaby swoje synka.. Nie po to walczyła o niego tyle czasu..
W tym samym czasie, w innej placówce również w Berlinie.
Siedział zupełnie sam na krzesełku w jadalni. Żaden z chłopców i żadna z dziewczynek nie chcieli się z nim bawić. Był nowy.. Dopiero tu trafił i nikogo nie znał.. Tak bardzo się bał.. Miał zaledwie siedem lat, ale życie już zdążyło skopać go bardziej niż niejeden dorosły mógł sobie wyobrazić..
:o Trochę nie rozumiem. Rozdzielili się, matka i ojciec wzięli po jednym synu, a i tak ich odstawili do domu dziecka? :(
OdpowiedzUsuń